poniedziałek, 1 września 2014

Post próbny ae ĄĘŁÓŹŻ ąęłóźż

Tupot bosych stup rozbrzmiewał nieprzyjemnie, niebezpiecznie wręcz głośno, roznosząc się echem w plątaninie pustych, ciemnych uliczek.
Reagan oparła się o kamienną ścianę piętrowego budynku. Ze szpar w drewnianych okiennicach wylewało się na zewnątrz słabe, żółte światło, wyławiając zmizerniałą twarz z mroku.
Przez chwilę nasłuchiwała. Z dala rozbrzmiewało towarzyszące jej od dawna uporczywe szczekanie psa, a w domu, przy którym stała, brzęczały naczynia. Oprócz cichego szmeru spływającego po spękanej nawierzchni i wylewającego się z rynsztoków padającego wcześniej deszczu, oraz zwyczajnych, nocnych odgłosów, nic nie przykuło jej uwagi.
Poprawiła na rękach niewielkie zawiniątko i odchyliła głowę do tyłu, starając się uspokoić oddech i bijące szaleńczo serce oraz zebrać resztki sił, pozostałe w jej rezerwach. Pozlepiane ciemne włosy zsunęły się przy tym z jej twarzy, odsłaniając wydatne kości policzkowe, zapadłe policzki i uwidaczniając ciemne kręgi pod oczami.
Nagle rozbrzmiały płacz zmusił kobietę do ruszenia dalej. Przytulając do siebie pakunek i nucąc cicho piosenkę, zadziwiająco dźwięcznym i czystym głosem, rozchlapywała wokół wodę i błoto, brudząc krańce szarej sukni.
Kwilenie ucichło, lecz wciąż bała się zatrzymać.
Armia Pana - walinzi, nie byli zwykłymi ludźmi, podobnie jak on sam. Każdy z nich wywodził się z rodziny obdarzonej przez władcę niezwykłymi umiejętnościami. Rody machonich posiadały niezwykły wzrok. Widzieli oni w najgłębszych ciemnościach i z niesamowitą ostrością, nawet z dużych odległości. Nguvi dysponowali siłą dziesięciu koni – przynajmniej według szczerzących się wśród ludzi plotek i legend, od pokoleń przekazywanych z ust do ust. Upesi byli szybcy i zwinni. W tej chwili kobieta najbardziej obawiała się jednak maqali. Ponoć dzięki swemu czułemu słuchowi, potrafili wychwycić z daleka pojedynczy trzepot motylich skrzydeł. Choć kobieta odnosiła się do tego z wypracowanym sceptycyzmem, skłonna była wierzyć, że ich słuch rzeczywiście jest znacznie lepszy od przeciętnego człowieka.
Lękała się, że posłyszą niesiony wiatrem nierówny oddech, jej kroki na zimnych, pełnych śmieci i śliskich od zawartości przepełnionych rynsztoków kamieniach oraz niespokojny płacz dziecka spoczywającego w jej ramionach.
- Aaa, kołysankę śpiewam ci. - Zanuciła cicho,  nie mogąc się powstrzymać od ciągłego oglądania za siebie. Mimo, że jej oczy nawykły już do ciemności, brak lamp, czy chociaż nikłego światła gwiazd, skrytych teraz za zasłoną grubych, ciemnych chmur, sprawiał, że widziała głównie ciemniejsze plamy będące zarysami przedmiotów, które w mroku w dziwny sposób traciły rzeczywiste wymiary i odcinały się niewyraźnie od otoczenia.
Wdepnęła w coś śliskiego, poślizgnęła się i upadła na kolana. Prawie upuściła przy tym zawiniątko.
Szczekanie umilkło, lecz chwilę potem rozległo się piskliwe ujadanie, które zakończyło się jednym, wysokim szczeknięciem. Kobieta domyśliła się, że ktoś – najprawdopodobniej właściciel psa – zirytowany hałasem brutalnie uciszył zwierzę.
Podniosła się i wytarła ręce o suknię. Spód prawej dłoni, którą zahamowała upadek, miała zadrapaną; czuła nieprzyjemne pieczenie w miejscu otarć. W tej chwili było to jednak mało istotne. Odczuwała również, że do stopy przywarła jej mazista, śmierdząca substancja, podejrzanie przypominająca gówno, lecz kobieta wolała tego nie sprawdzać. Nie zdziwiłaby się jednak, gdyby rzeczywiście było to psią kupą, czy nawet odchodami jednego z licznych bezdomnych, włóczących się po mieście, żebrząc o żywność i pieniądze.
[...]